rozmowy zwyczajne

"Nie przyszłam Pani nawracać"

Przywieziono ją na początku wiosny.

Ptaki szczebiotały radośnie, a ciepły wietrzyk pieścił gałązki drzew i krzewów, które zaczynały wypuszczać pąki. Niezmierny dynamizm ogarniał wszystko dookoła. Pęd życia - jak mustang na prerii - ruszył kłusem, przyśpieszył i wkrótce galopował.

Tętniło życie, wszystko rosło, ćwierkało i bzyczało. Odgłosy tego dochodziły zewsząd: z dołu, z góry, z boku ...

Miała osiemdziesiąt lat za sobą. Wiek, starość i choroba nie pozwalały jej radośnie spoglądać na kwilącą młodym życiem, pełną dziecięcej naiwności wiosenną porę. Przywieziono ją ze szpitala. Tutaj w Wieleniu miała spędzić swoje ostatnie dni. W momencie, gdy ją przywieziono wcale nie było pewne, czy tu zostanie. Była świadkiem Jehowy. Jej opiekunowie również. I to właśnie oni nie wiedzieli, czy pani Marianna - gdyż tak miała na imię nasza bohaterka - zostanie w Domu prowadzonym przez katolickie zakonnice.

- Nasza podopieczna jest świadkiem Jehowy! - zaznaczyli na samym początku opiekunowie i pytająco spojrzeli na Siostrę Dyrektor.

- Przyjmujemy każdego, bez względu na wyznanie! - odpowiedziała rozbrajająco Siostra.

Opiekunowie odetchnęli z ulgą, ale jakby czekali na dalszy ciąg - zdziwieni, że zakonnice nie mają nic przeciwko temu, iż Marianna jest świadkiem Jehowy. „Przecież katolicy uważają nas za sektę i do tego sektę niechrześcijańską!”

Spojrzeli, więc pytająco na Siostrę Dyrektor, która zgadując ich myśli odpowiedziała równie rozbrajająco, jak za pierwszym razem:

- Proszę się nie obawiać, my tutaj nie nawracamy, ale prowadzimy dzieło miłosierdzia. Zaopiekujemy się panią Marianną najlepiej, jak tylko to możliwe.

Opiekunowie ponownie odetchnęli z ulgą i uspokoili się zupełnie, choć malutki cień zdziwienia odmalował się na ich twarzach. Kiedy skrupulatnie załatwiono wszystkie formalności związane z przyjęciem, opiekunowie odjechali, zaś pani Marianna zasnęła na swoim nowym łóżku. Pościel pachniała świeżo, a poduszka była miękka. Najważniejsze, że nie uwierała w głowę. Przez uchylone okno wciskało się słońce. W pokoju panowała cisza, nic więc nie mogło przerwać snu, w który zapadła staruszka. A o czym śnią starsze panie? Może o młodości, która już nigdy nie wróci, a może o niebie? Hmm, o czym mogą śnić staruszki?

Każdego dnia Siostra Czesława zmieniała opatrunki na nogach pani Marianny. Stare nogi i otwarte rany, które nie chciały się goić. Musiało boleć! Ale pani Marianna nie skarżyła się nigdy. Jej pomarszczona twarz była zawsze pogodna. To nieprawdopodobne, ale nawet cienia niezadowolenia, czy bólu nie można było dostrzec na tej zniszczonej czasem twarzy. Takiego oblicza, będącego esencją spokoju, nie zapomina się. Osoba prawie niezauważalna, nie rzucająca się w oczy, nie sprawiająca żadnego kłopotu, tak jakby w ogóle jej nie było, a jednak zostawia w pamięci głęboki ślad.

Siostra Czesława doskonale zdawała sobie sprawę, że jej podopieczna jest świadkiem Jehowy. Nie nawracała jej jednak, ale w czasie zmiany opatrunków modliła się po cichu za panią Mariannę. Polecała ją Bogu - tak, jak to potrafią tylko osoby żyjące blisko Boga.

Mijały miesiące. Wiosna zamieniła w lato, lato w jesień, a jesień w zimę. I tak kilka razy. Pewnego dnia stan zdrowia pani Marianny pogorszył się bardzo. Przewieziono ją więc do szpitala i lekarze jednoznacznie oznajmili, iż potrzeba jest transfuzja krwi. Opiekunowie nie wyrazili zgody. Świadkowie Jehowy uznają bowiem krew za świętą i z tego powodu nie uznają jej transfuzji.

Nie było więc rady. Po tygodniowym pobycie w szpitalu pani Marianna - bardzo osłabiona - wróciła do Wielenia. Cała spuchnięta, nie mogła jeść, a oddech jej był prawie niesłyszalny i niewidoczny.

Wszystko wskazywało na to, iż jej dni są policzone.

- Siostro, nie odchodź! Boję się! - szepnęła pewnego razu do Siostry Czesławy.

Ta zaś spojrzała uważnie na leżącą kobietę i odpowiedziała łagodnym tonem:

- Nie ma powodu, aby się bać, pani Marianno!

- Ale ja bym chciała księdza - rzekła niespodziewanie kobieta.

- Nie wiedziałam, że u świadków Jehowy są księża? - zdziwiła się zakonnica.

- Nie, ja chcę katolickiego księdza. - odparło cicho pani Marianna.

Ale Siostra Czesława nie była pewna czy pani Marianna jest świadoma tego co mówi. Przecież jest tak osłabiona.

Jednak parę dni później, kobieta znowu zaczepiła zakonnicę:

- Siostro, proszę sprowadzić katolickiego księdza!

- Dobrze, pani Marianno. Załatwię to!

Niedługo potem do Wielenia przyjechali zaprzyjaźnieni Franciszkanie.

Był początek grudnia 2003 roku. Wiał zimny, wilgotny wiatr, siąpił deszcz. Było szaro i ponuro.

W parku powyżej sadzawki stał nieruchomo święty Franciszek, wyciosany przez artystę z piaskowca. Ale nawet on nie mógł wnieść choćby odrobiny radości w to posępne, grudniowe przedpołudnie. Ołowiane chmurzyska zaległy niebo. Zrobiło się jeszcze smutniej.

Ojciec Florencjan przemknął pośpiesznie chodnikiem na spotkanie z panią Marianną.

Kobieta leżała na swoim łóżku i czekała. Gdy zobaczyła księdza w drzwiach, lekki uśmiech pojawił się na jej suchych ustach. Uśmiech ten, zważywszy na niepogodę za oknem, zdawał się był kwiatkiem - wesołym i pachnącym przecudnie. I w jednej chwili rozwiał woń pesymizmu, jaki wdzierał się z zewnątrz. Niewinny, malutki, a jakże wymowny i ożywczy uśmiech!

- Pani Marianna? - zapytał kapłan odwzajemniając się również uśmiechem.

- Tak, to ja!

Drogi czytelnik musi nam wybaczyć, że pominiemy to, co za chwilę nastąpiło, a trwało dość długo.

Możemy jedynie powiedzieć, iż Pani Mariana wyspowiadała się z całego życia i wyznała wiarę katolicką, którą ongiś porzuciła, stając się świadkiem Jehowy.

Ksiądz wyszedł z sali. Jego twarz promieniała szczęściem, kontrastując drastycznie z ponurością dnia.

Siostra Czesława weszła do sali i zobaczyła, że pani Marianna jest odmieniona. Radość i szczęście - to one rozjaśniały teraz jej twarz.

- Siostro, jakże się cieszę, że mogłam się wyspowiadać! Dziękuję za tego księdza. Siostro, jakże się cieszę!

I w ten oto sposób pani Marianna na powrót stała się katoliczką. Po sześćdziesięciu latach „objęła” na nowo Krzyż Chrystusowy. Ucałowała go serdecznie i mocno, choć nie miała już zbyt wiele siły. Ale duch jej po spowiedzi wzmocnił się i nabrał krzepy. I czuła pani Marianna, że Boża miłość rozpiera jej pierś. Cóż za szczęście, cóż za łaska!

Minęło niewiele czasu i do Wielenia przyjechali opiekunowie pani Marianny. Zatroskani i pełni współczucia spojrzeli na swoją podopieczną i zdumieli się niezmiernie. Dłuższą chwilę trwali w osłupieniu. Nie spodziewali się, że zobaczą Panią Mariannę tak odmienioną.

- Co się z nią stało? - zapytali pielęgniarkę.

- Nie rozumiem? - zdziwiła się zakonnica.

- Pani Marianna wygląda na odmienioną! Jakby w ogóle nie cierpiała! I do tego promienieje radością!

- Rzeczywiście, to prawda - potwierdziła Siostra Czesława.

- To znaczy, że zmieniliście leki?

- Nie, skądże - zaprzeczyła zakonnica.

Opiekunowie spojrzeli po sobie i zamilkli. Gdy siostra Czesława zostawiła ich samych zaczęli wypytywać chorych leżących w sali, co się tutaj wydarzyło - a coś musiało - skoro ich podopieczna tryska humorem, jakby w ogóle nie była obłożnie chora.

Tu był ksiądz! - powiedziała pani Stasia.

- Ksiądz? Po co? - zaniepokoiła się opiekunka.

- Wyspowiadał panią Mariannę! I po tej spowiedzi tak się jej jakoś odmieniło, że to nie ta sama kobieta. A żeby pani widziała, jak ona wyglądała, gdy ją przywieźli ze szpitala! Cień człowieka! - rzekła z empatią pani Stasia.

Opiekunowie znowu zamilkli. O nic też więcej nie pytali, ale też nie mieli pretensji do zakonnicy za to, że pozwoliła, aby ksiądz wyspowiadał ich podopieczną. Widocznie musieli zrozumieć, że taka była wola pani Marianny, że tak chciał Bóg, że tak być musiało. No cóż! Co się stało już się nie odstanie!

Pani Marianna żyła jeszcze parę tygodni. Przez cały ten czas była bardzo szczęśliwa. I wydawało się niektórym, że kobieta przeżywa najlepsze dni w swoim długim życiu.

Bo czyż nie jest prawdą, że największym szczęściem człowieka jest Bóg? Gdy pozwolimy odnaleźć się Chrystusowi, gdy powierzymy Mu swoje słabości, grzechy, lęki, kompleksy, niespełnione marzenia, porażki i kłopoty, wówczas inaczej patrzymy na świat, na siebie samych. Wszystko wydaje się łatwiejsze. Smutek i zafrasowanie znikają z naszych twarzy, jak topniejący śnieg na wiosnę i nasze lica pogodnieją. Radość bije z oczu i wydaje się jakby ubyło nam parę lat!

Tuż przed śmiercią pani Marianna zwierzyła się Siostrze Czesławie:

- Siostro, Ksiądz Kapelan ciągle mnie nawracał, a Siostra, chociaż przebywała ze mną niemal nieustannie, ani razu nie powiedziała mi, abym wróciła do Kościoła Katolickiego!

Zakonnica uśmiechnęła się tylko i nic nie rzekła, ale uważny obserwator mógłby wyczytać z jej uduchowionej twarzy następujące zdanie: „ Nie przyszłam Pani nawracać Pani Marianno, lecz jedynie zmieniać bandaże!”

  • Odwiedź nas lub napisz do nas:

W Wieleniu nad Notecią został założony Dom Opieki dla starców pod nazwą Zakładu św. Józefa. Dom ten, prowadzony przez Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, rozpoczął swoją działalność w 1933 roku. Od kwietnia 1933 roku siostry Rodziny Maryi rozpoczęły pracę na tym terenie.

Nasza Galeria

/ /