rozmowy zwyczajne

"Nowa rodzina"

To było nie do pomyślenia - wręcz budzące grozę. Policja przywiozła do domu dziecka prowadzonego przez Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi dwoje dzieci w opłakanym stanie. Brudne, jakby nie myły się cały rok. Długie paznokcie i niezliczone ilości wszy. Z wątłych, podrapanych ciałek sączyła się krew. Rodzeństwo: chłopiec i dziewczynka patrzyli wylęknionymi oczyma na zakonnice. Strach, który malował się na ich twarzach był podobny do strachu dzikiego, osaczonego zwierzątka. Funkcjonariusze policji również byli wstrząśnięci widokiem tych dwojga dzieci. Któż mógł je doprowadzić do takiego stanu? Rodzice? Tak, właśnie oni. Ale cóż to mogli być za rodzice, którzy nie kochali swoich pociech. Policjanci w kilku zdaniach wyjaśnili, iż ojciec i matka nie opiekowali się nimi wcale. W końcu małżeństwo się rozpadło - każde z nich poszło w swoją stronę. Syn i córka ucierpieli najbardziej. Funkcjonariusze odjechali, a Siostry zakonne zaopiekowały się małymi rozbitkami. Najpierw oczywiście należało dzieci porządnie umyć, co ze względu na stan, w jakim się znajdowały trwało bardzo długo. Trudno z detalami wszystko to opisać. Ubrania jak najprędzej należało spalić. Dzieci były zagłodzone. Zostały zatem nakarmione. Na początek jednak w ograniczonej ilości, aby nie spowodować rewolucji żołądkowej. Dziewczynka bardzo płakała, chłopiec rozglądał się z trwogą i zdawał się nie rozumieć niczego. Siostry obcięły dzieciom włosy, a zadrapane ciałka wysmarowały porządnie kremem. Potem położyły je spać. Wygodne łóżeczka i świeża pościel były czymś zupełnie nowym dla tej dwójki. Przecież do tej pory mieszkały z rodzicami w mieszkaniu, gdzie brud i niechlujstwo były na porządku dziennym. Rodzina wegetowała w ten sposób przez dobrych kilka lat, ponieważ rodzice zupełnie nie potrafili stworzyć dzieciom odpowiednich warunków bytowania i zwyczajnie nie dorośli do swojej roli.

Dzieci po tylu przeżyciach nie mogły zasnąć. Wierciły się w swoich łóżeczkach, wciąż zalęknione i jednocześnie zdumione. Co się stało? Gdzie my jesteśmy? Gdzie się podziali nasi rodzice? Zakonnice śpiewały kołysanki i uśmiechały się czule do tych wymizerowanych dzieci. Wreszcie maleństwa zasnęły głębokim, twardym snem. Ich oddechy wyrównały się, a zatrwożone lica uspokoiły. Jedna z Sióstr czuwała przy łóżeczku odmawiając różaniec. Maluchy spały trzydzieści godzin bez ustanku - nie przebudziły się nawet na chwilę. Tak były zmęczone i wycieńczone. Sen jest najlepszym lekarzem, więc nikt im w tym nie przeszkadzał. W pokoiku panowała cisza, tylko od czasu do czasu ktoś sprawdzał czy nadal są pogrążone w mocnym śnie.

W końcu dzieci przebudziły się i swoimi wielkimi oczętami, w których malowało się ciągłe zdziwienie, rozglądały się po czystym pokoju. Twarzyczki miały wypoczęte i pogodne, choć jeszcze troszkę zalęknione. Wielogodzinny sen dobrze im zrobił.

Podany posiłek zjadły w oka mgnieniu i znowu zasnęły. Widocznie ich organizmy tego właśnie się domagały.

Dni mijały niepostrzeżenie. Za oknami złocisto-brunatnymi kolorami malowała jesień. Liście unoszone przez wiatr latały niczym motyle tu i tam. Powietrze, zwłaszcza w słoneczne popołudnia, pięknie pachniało. Koty wylegiwały się na progach domów lub ciepłych dachach garaży i drewutni.

Dzieci wydobrzały. Wojtusiowi, bo tak miał na imię chłopczyk odrosły włosy. Na jego okrągłej główce kręciły się teraz fantazyjnie, jasne loki. Jego siostrzyczka Kasia bawiła się całymi dniami radosna, roześmiana, wręcz tryskająca zaraźliwym humorem.

Siostry prowadzące dom, w którym przebywało wspomniane rodzeństwo, wkładają wiele serca i wysiłku, aby dzieci mogły się czuć jak w domu prawdziwie rodzinnym, gdzie panuje miłość i ciepło. Przecież dzieci potrzebują miłości rodzicielskiej, jak codziennego chleba, łakną bliskości i bezpieczeństwa.

Mimo ogromnych starań Sióstr, nie sposób jednak zastąpić dzieciom prawdziwych rodziców. To smutne. Bo naturalnie, dzieci instynktownie wyciągają rączki do swoich matek i swoich ojców.

Siostry Franciszkanki, które prowadzą domy dziecka starają się, choć po części zapewnić swoim wychowankom to, co utraciły - bardzo często bezpowrotnie.

Co się obecnie dzieje z Wojtkiem i Kasią tego nie wiem. Historię o nich opowiedziała mi jedna z Sióstr, która się nimi zaopiekowała. Przyznam, że nie zapytałem nawet, w jakich to było latach. Zaintrygowała mnie sama historia. Nie potrafię zrozumieć postępowania ich rodziców. Nie wiem, czym się oni kierowali. Nie mogę pojąć tego, że byli aż tak zaślepieni i obojętni. A przecież takie przypadki w Polsce, to częste zjawisko. Pracując na Madagaskarze spotykałem się z biedą, która aż piszczała. Widziałem biedne dzieci, ale zawsze były one kochane przez swoich biednych rodziców. Malgasze, wśród których pracowałem jako misjonarz mówili, że ich największym bogactwem są właśnie ich dzieci. Oby i u nas dla wszystkich bez wyjątku rodziców, ich dzieci były największym skarbem.

  • Odwiedź nas lub napisz do nas:

W Wieleniu nad Notecią został założony Dom Opieki dla starców pod nazwą Zakładu św. Józefa. Dom ten, prowadzony przez Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, rozpoczął swoją działalność w 1933 roku. Od kwietnia 1933 roku siostry Rodziny Maryi rozpoczęły pracę na tym terenie.

Nasza Galeria

/ /